Rzym zimą – trzeba jeść?

Rzym zimą – trzeba jeść????

To jest taka zachęta do potraktowanie kulinariów w sposób wyjątkowy. Można do tego dodać scenografię Rzymu, można wymyślić sobie inne punkty odniesienia. Ta rozmowa niech będzie szeroko pojętą inspiracją. Dla mnie była. Do teraz czuje głód. Głód ciekawego menu. Głód podróży. Nawet małej. Niekoniecznie tam… Ale koniecznie z Basią 😉 basiakaminska.pl

wersja podcastowa tej wyprawy

 

 

Ej, Mandala!

Lubię mandale, ten powtarzający się wzór, ten ruch obrotowy, ta historia i idea. w zasadzie wiele idei, która za mandalą stoi. Lubię mandale w obrazach, w działaniu, w biżuterii. Jestem w mandalowym loomie, ruchu, koncepcie, który koncentruje moje myśli na żywiołach. Odkrywam w sobie ogień. Odkrywam powietrze, ziemię, wodę.

Trochę medycyna chińska, trochę świat równoległy, dzięki któremu coraz bardziej pojmuję wszystkie światy tego świata. W tej mandali o której myślę chodzi o marzenia, a ktoś mądry kiedyś mi powiedział (i trzymam się tego do dziś) , że nie ma co marzyć o konkretnych rzeczach. Lepiej sobie wymarzyć, zaobserwować, wystarać się o stan. Jeśli jestem zmęczona, to moim marzeniem jest pełne rozluźnienie ciała, przyjemność poczucia totalnego luzu, regenerację skóry, która staje się miękka i gładka. Poczucie pełni i porządku.

– zamiast – ej, chcę wyjechać na Gran Canarię. Oczywiście wyspa byłaby cudowna , ale może dobre wiatry czują dla mnie piękniejsze miejsce , które zadziała jeszcze lepiej. Daję Dobrych wiatrom pełną wolność w doprowadzeniu mnie tam, gdzie potrzebuję, a nie gdzie sobie wydumam. To znaczy – być na fali… Zatem marzę na fali – wiem w jakim stanie chciałabym być, a reszta – nie mnie w tym stanie usadowi! W necie jest taki skrócony poetycki przepis, na marzenie w kręgu mandali, tego ruchu o dwóch twarzach – twarzy marzycielskiej i uśmiechniętej i twarzy medialnej, tracącej pieniądze na nie wiadomo co, na.. marzenia? Ej… zamiast weekendu na Kanarach. Tak, wybrałam marzenia. A tekst pieśni jest w dźwięku. (dzięki Dorotko) * możesz postawić mi kawę – kliknij tu 🙂 https://buycoffee.to/dziennik.zmian

Pieniądze są dobre, ale…

Pieniądze są dobre, ale…. O pieniądzach, ściśnięciu, o wszystkim, oraz o wyprawie do teatru. po prostu pewnego poranka poczułam, że mam wszystko co trzeba jest tak jak trzeba, posiadam to, czego potrzebuję i już. Ja nie wiem, może to się nazywa dojrzałość? Albo nie wiem, że umarłam i jestem w niebie, to się w filmach zdarza. To czemu nie ma się zdarzyć w życiu? Ostatecznie wyobraźnia ludzka korzysta z komponentów rzeczywistości, tylko je ektrachuje, wzmacnia, przekracza ramy. Więc poczułam, że mam wszystko co trzeba, ale jestem oczywiście otwarta na ulepszanie mojego świata i żadne cyfry, waluty sturty tuty – nie mają na to wpływu.

Płynność jest tym, co tworzy moje „mam” oraz „korzystam”, współbuduję tę płynność z innymi, nadajemy jej wszystkie kształty świata, i – co ciekawe – kształty dramy – jest jakoś premiowany. Ale unikam. Premie nie są tym, co wzmacnia we mnie sygnał dopełnienia. Płynność to naturalny stan rzeczy, uczuć emocji, ciała, które się zmienia, mentalu, wiary, wiedzy…. Na terenie dramy – zmiana to zawsze przyczynek do tragedii: bo było dobrze a teraz nie wiadomo jak będzie, a teraz to jest drama i na nic innego nie ma miejsca. po prostu pewnego poranka poczułam, że teren dramy to kompletnie nie moje podwórko, na moim wszystko mam i nic mnie nie ściska. Myślę o tym, w czasach nerwowego przeliczanie dochodów, unikam patrzenia na kurs franka, bo to na franka i tak nie wpłynie, nie na tego w każdym razie.

Mam mniejsze cyferki, a i tak mam to, co trzeba na teraz. Potem przypłynie i moja płynność na to płynie zareaguje. I teraz dopowiem coś z mojego płynnego życia towarzyskiego, w którym fajni ludzie opowiadają fajne rzeczy, albo niekoniecznie fajni – fajne. Żeby chodzić do teatru przeważnie trzeba mieć pewną płynność finansową i ta sztuka mi się daje, więc zobaczyłam przedstawienie Doroty Stalińskiej, aktorki świata, który zastygł trochę, przeminął, ale wciąż odbija nam się czkawką. I to bywa kabaretowe. Stalińska próbuje łączyć kabaret Post-PRLowski z dramatyzmem Edith Piaf, a przy okazji trochę poruszać szare komórki szanownej publiczności.

Nie choć się wdawać w szczegóły, ale generalnie jest to opowieść o braku , o tych naszym społecznych, uwspólnionych dramach, w których czujemy, że nie mamy tego, czego trzeba i że zupełnie nie jest tak jak trzeba i że rządy są winne i byłe żony (mniej więcej). I że dobrze mieć dużo cyferek na koncie, choć niby szczęście nie dają, ale -mrugnijmy oczkiem – dają. O wtedy afirmacja, zresztą dobrze skonstruowana – przyciąga te cyferki. I warto przecież bo lepiej tak, niż wcale’ I aktorka ćwiczy to z widzami, ładnie całkiem, a brzmi to tak (rymowanka w dźwięku) dobrze skonstruowana afirmacja potrafi przywrócić płynność naszemu światu, naszym myślom, ale taka mini modlitwa do dobrego pieniądza nijak ma się do tego spokoju, pewności, błogiego faktu pojawiającego się znienacka, że mam wszystko co trzeba jest tak jak trzeba.