Skromna teoria donosu (taka co na pstrym koniu jeździ… wiadomo) :)

Do… do… do… donosy

To były wybory burmistrza, czy do rady jakieś, może też inne, nie pamiętam. Ale właśnie wtedy, pod moimi nogami, na ulicy (i zatknięta  za ploty, bramy, furtki)  pojawiły się ULOTKO -DONOSY informujące , że  jeden z kandydatów to mieszkał za granicą (gdyby to była kobieta – to wiadomo, latawica, ale że kandydat był panem – wątek rozwinięto) Otóż – zamiast siać i orać, jak w miejscowości tej przyjęto za słuszne i obrazujące życia trudy – on biznes miał! Jakiś…. Bo nie doniesiono jaki, ale oskarżenie podkreślono wykrzyknikiem. I – tutaj ogrom zaniepokojenia donoszącego był oczywisty – biznes kandydata bowiem splajtował!

Pokiwałam głową, bo wiem, że żadna plajta fajna nie jest, ani finansowa, ani moralna. Ale był ciąg dalszy owego  donosu, ostrzegający, przestrzegający oraz gromy rzucający.

Czytano te donosy z wypiekami na twarzach, u jednych -spowodowanych gniewem u innych, mieszanką ekscytacji i satysfakcji.

Ponieważ nie można było wystarać się o ukaranie za zagraniczną plajtę – ta pasja donosicielska znalazła ujście w indywidualnym rozpowszechnianiu tej wieści. A rozpowszechniano nad ranem. Gdy nie śpią tylko chorzy na bezsenność. A rzeczywiście nie spali. I widzieli. Koloryt lokalny.

Moja miejscowość w ogóle słynie z donosów, w PRL-u były bardziej kwieciste, a donos na mnie to już wyglądał jak twitt, albo sms. Był też donos -zdjęcie posłanego do wszystkich świętych w celach rozpoznawczo wywiadowczych.  Teraz donoszenie jest takie łatwe, proste, a być może także – przyjemne. Nie wiem. Podejrzewam, że donosiciel  to ktoś o określonych cechach i psycholog – profiler nie miałby kłopotu z dookreśleniem tego kogoś

Ale dziś nie mam instynktu tropiciela. I nawet się trochę martwię, że sztuka pisania donosów zmienia się w doprawdy donosicielstwo przypomina to tablicę facebookową. Każdy może. O każdej porze.

Kraina czystych sumień ma się dobrze, a ustawianie bliźnich w szeregu służy porządkowi i estetyce przypominającej koszary.

Moje kochane donosy, niech Wielki Manitou ma was w swojej opiece, bo nie ma na świecie koszar, w których nie rośnie zielona trawa, nie pojawiają się kwiaty, nie wpadają motyle z wizytą i nie gra się karty.

Esencją świata nie jest faza lękowa jakiegokolwiek donosiciela, a faza wzrostowa matki natury.

Tego nikt nie przeskoczy. Temu nikt nie przeszkodzi. A w każdym razie – nie na długo.