Proste sprawy stają się metaforą. U mnie – to jakaś norma.
Moje rzeczy potrzebują cudzej ręki.
Czyli: poszukuję kogoś, kto by mi od czasu do czasu estetycznie ogarniał bałagan i wyciągał mnie z tumanów kurzu, strzegąc porządku na raczej podstawowym poziomie.
I znienacka ogłoszenie okazało się takim otwierającym serce, meandrycznym apelem (z wizją jakiejś dżumy w finale) ech….
Potrzebują ręki, która spokojnie oceni ich przydatność i jeśli ocena nie wypadnie dobrze – przeniesie je na śmietnik.
Jak imbryczek Andersena!
Ja nie mogę. Nie dam rady. Serce mi pęknie.