Życie towarzyskie cz.3 – poczucie braku i aktywny pas miednicy. :)

Życie towarzyskie cz.3  —– poczucie braku i aktywny pas miednicy.

Kiedy sama siadam do stołu, to brzmi mniej więcej tak…:) Owszem, ten stół akurat służy mi za biurko, przy którym nagrywam. moim towarzystwem jest wyobrażanie sobie idealnych słuchających. Bardzo fajnych, rzecz jasna A tak może brzmieć zasiadanie do stołu podczas spotkania towarzyskiego: razem, wspólnie, zbiorowo, grupowo, kolektywnie, zespołowo, solidarnie, wespół Rozmawiamy, jesteśmy dość blisko, chcemy być w kontakcie, wynosimy ze spotkania dobre myśli, dobre emocje, lepszych siebie…. Teoretycznie. Gdyby każde, każdzutkie spotkanie (przy stole zasiadania) przenosiło takie efekt – to ten świat byłby jeszcze lepszym światem. To każda chwila dnia byłaby miłą, w różny sposób miła, w natężeniu rozmaitym, ale z potencjałem na plus.

Wiadomo, że minus też trzeba zajawić, żeby bateria dawała energię, ale skupienie na tej energii, wydobycie światła, tak indywidualnie, tak dla siebie i dla bliskich – to jest budowanie fajniejszej rzeczywistości. Realnie. Nie mówię tu metaforą. Bo człowiek jest elektryczno – magnetyczny (do pod-czytania – Homo electronicus prof. Włodzimierz Sedlaka), Ostatnio zasiałam przy stole w takim fajnym towarzystwie i rozmawialiśmy o spotkaniach towarzyskich. Wiadomo. Mam teraz zajawkę taką… 🙂 . I ustaliliśmy, że do tego, żeby w tym byciu wspólnym, kolektywnym, za stołem czy bez było fajnie – potrzebny jest wspólny mianownik, jakaś płaszczyzna, po której każdy może się w miarę komfortowo (uwaga – komfort jest istotny!) zatem – komfortowo się poruszać.

W naszej kulturze na stół wjeżdża alkohol, który wprawdzie równa w dół, ale jest skuteczny jako platforma porozumień i nieporozumień, jest też w otwierający i pobudzający do aktywności towarzyskiej. Przynajmniej do pewnego momentu. Problem w tym, że kompresuje człowieka. Doprowadza do redukowania finezji i wrażliwości towarzyskiej i sprawdza człowieka często do podstawowych instynktów. Stąd awantury o tzw. moją prawdę, oraz bezsensowny seks. Instynkty.

Stąd, że skompresowania, bierze się zjawisko, obserwowane chyba nie tylko na Podlasiu, gdy podczas np. wesela, profesorowie, fani jazzu i finezyjności w sztuce, około 23 w nocy ruszają tańczyć disco polo. Nie ma co się dziwić. Skompresowali się i teraz do głosu dochodzi nade wszystko – aktywny pas miednicy. Zatem – potrzebna wspólna płaszczyzna bycia przy stole, może być to płaszczyzna kulinarna -to dla smakoszy na przykład, w każdym razie powinna towarzystwo windować w górę. I teraz kluczowa rzecz, do której wspólnie doszliśmy – zasiadać przy stole powinni CI, którzy są swobodni, otwarci na innych, akceptujący różnice – słowem – pozbawienie poczucia braku w sobie. To słowo – poczucie – jest ważne. Bo możemy się różnić doświadczeniami życiowymi, osobistymi, zawodowymi… i być z tym OK. Bez porównania.

Bez myślenie – ooo, ta – to się napodróżowała, a ja tylko po brzegu Bałtyku…. i już pojawia się takie ścisk, a przez ściśnięte gardło – może przecisnąć się jakaś drobna złośliwość. A to otworzy drzwi podobnym aktom porównawczym u innych w tym towarzystwie. I tzw. atmosfera skiśnie. Klucz do świetnego towarzystwa to , tak mi się teraz wydaje, to namierzenie u siebie poczucia braku. Braku czegokolwiek, tej jakiejś ludzkiej luki i pilnowania, żeby jej nie było widać – to utrudnia radość z bycia z ludźmi. Trzeba namierzyć, zneutralizować, zobaczyć samych siebie w najlepszym świetle i podzielić się tym światłem z radością, z pewnością, że – czego jak czego, ale własnego światła nigdy nie zabraknie! Bo.. sami je produkujemy (pstryk)

A ty jak myślisz?

*** Chciałam jeszcze rzucić światło na ten link w opisie, dzięki któremu możesz zaprosić mnie na kawę. https://buycoffee.to/dziennik.zmian Dziękuję. ***

Życie bardzo towarzyskie cz. 1 – próba ogarnięcia tego żywiołu.

Życie bardzo towarzyskie cz. 1.

Bycie z ludźmi to nie to samo bycie wśród ludzi, ale tak czy inaczej – stare wzory budowanie towarzyskich relacji – powinny już przejść do historii. I nie – być modyfikowane, czy być bazą do wariacji na temat spotkań ze znajomymi, czy z przyjaciółmi – nie. Stare wzorce powinny zwinąć się w kłębek i zasnąć na dnie piwnicy. Opiwszy się przedtem porządnie , bo tu w zasadzie o picie i życie i bycie chodzi.

 I nie – nie neguję picia życia i bycia, ale uważam, że wypracowane przez naszą cywilizację sposoby – już nam nie służą. N, nie w 100%. Dzisiaj rozmawiałam z moim tatą, próbując odtworzyć życie towarzyskie pokolenia urodzonego w okolicy 1940 roku. Jest to o tyle ważne, że ten model prowadzenia życia towarzyskiego tylko lekko został zmodyfikowany przez kolejne pokolenia i w zasadzie, że tak powiem — szkielet tego pomysłu wspólnego spędzania czasu w sposób dla uczestników miły i rozrywkowy — zasadniczo się nie zmienił. Jeszcze.

Ale czas zmian rozmaitych teraz mamy, więc to jest apel, żeby sprawę towarzyskiej aktywności porządnie przemyśleć. Bo to, co było — nie ma sensu. Może wtedy miało, ale teraz – nie. Po pierwsze, w Polsce, a latach powojennych, a potem powiedzmy, w latach 80 tych 90 tych strasznie się piło. I to było wówczas OK. A z perspektywy wsi: wszystkie święta to mięso na stole, wino, wódeczka. Każda załatwiona sprawa – wódeczka. I wiadomo, czasy ciężkie – więc mięso na sole. U mnie na wsi dużo się polowało, w pracy u taty każde imieniny-to przez 15 – poczęstuneczek. Legalnie. Bardzo długo to było ok, a jakiś kierowca odwoził cale towarzystwo potem po domach. Rozmawiało się o pracy. Pytałam. I może trochę… plotki, takie tam lokalne wieści. Żadna tam konspiracja. Wszystkie państwowe święta, pierwsze maje, czyny społeczne-kończyły się małą wódeczką. Bicie świniaka po sąsiedzku, inwetaryzacje – mnóstwo okazji. Nie wiem, skąd oni brali na to czas?:)

No dobrze, siadało się, w czasach kryzysu-jadło dużo, bo to było ważne i miłe i się piło. Obowiązkowo. I – to jest dość kluczowe — przez te liczne drobne i niedrobne okazje robiło się siatkę znajomości, dzięki którym załatwiało się różne życiowe sprawy. Trzeba pamiętać, że nie każdy miał telefon i jak się człowiek z człowiekiem nie spotkał, to niczego nie dogadał. A jak już się spotkał to ((na zdrowie etc…) Pamiętam sylwestry domowe moich rodziców, słuchane zza zamkniętych drzwi, bo dzieciaki nie piły, wiadomo — było z tańcami (gitara w ruch, albo kaseciak), z gorzkimi żalami nad ranem (tu Okudżawa i Kaczmarski aktywował głębię tęsknot), z omawianiem przypadków życiowych.

Szły eleganckie grzańce zimą takie na piwie i z koglem-moglem (ekskluzywnie), oraz grogi. I samogon, rzecz jasna. Ale to na co dzień, nie od takiego święta przecież. I towarzystwo było raczej zgrane, stabilne w miarę, niezmienne ale … ile można?

 ***

 Tata wspomina młodość z sentymentem, wątrobę ma w nie najlepszym stanie, a świat przez to picie, i posiadówki przy zastawionych stołach chyba nie stał się fajniejszy, ale może ludzie mieli swoją pauzę od rzeczywistości Nie chce oceniać Chcę zapytać — jak teraz spędzamy czas razem. Towarzysko. Co robimy. Czy rozmawiamy ze sobą…szczerze? Od środka. A jeśli tak to…. więcej w dźwięku.

 *** kawę można postawić tędy https://buycoffee.to/dziennik.zmian

muz https://www.purple-planet.com fot. polona.pl