Co się dzieje pod tym mostem? No co … nic się nie dzieje. I o to chodzi. Że nic. I to dopiero jest metafora! Na 5 minut, przenieś się pod ten most.
Co się dzieje pod tym mostem?
No co … nic się nie dzieje. I o to chodzi. Że nic.
Wylądowałam pod mostem. Nie, nikt mnie nie wyrzucił z domu, ani nie straciłam żadnego punktu życiowego oparcia. Wylądowałam pod mostem przekonana, że ta perspektywa jest kluczowa, żeby zrozumieć. I miałam rację. Parkuję w błocie i patrzę sobie na most, który głośno szumi samochodami pędzącymi z punktu A do punktu B i z powrotem. Przyjechałam z punktu B i nie dojadę do A. Na moście pierwsze wiosenne słońce i pełna gotowość realizacji zadań. Zegary w samochodach nie ustają w przeliczani sekund na minuty, liczniki prędkości sugerują drobne zmiany, ale trasa jest prosta i bez świateł. Wiem to. Znam to. Ale wylądowałam pod mostem, gdzie nagle pieje kogut, a trzy zrujnowane, drewniane gospodarstwa nie rosną w cieniu estakady. Słońce zagląda tu tylko ukradkiem. Czas stanął w miejscu i gdyby nie ten szum, szum z mostu – byłoby bardzo spokojnie. Sielsko.
Pod mostem są dwa stawy i wejście do lasu, na tym wejściu, w trawie leży kopytko sarny, obgryzione przez psy. I resztka szkieletu.
Czuję zimne dreszcze i choć pozostanie pod mostem, wydaje mi się takie romantyczne, oraz straceńcze – to bądźmy szczerzy: nie jest przytulnie. Miło nie jest. A już na pewno nie – perspektywicznie.