Czy w ogrodzie, czy…?

Czy w ogrodzie, czy…?

Przez chwilę wydaje mi się, że gdy włożę głowę między rabatki, to zniknę; to słońce — przesiane przez zielone liście i delikatne płatki bladej odmiany hibiskusa — zamieni mnie w Elfę i wyjdę za mąż za ciepły powiew wiatru. Przystojny bardzo. Ale nic z tego. Grawitacja wciąga mnie z powrotem w fotel, a do gardła trafia łyk kawy, czarnej, gęstej jak klej cyjanoakrylowy, oraz gorzkiej jak narzekania w kolejce do lekarza.

Lekarza — specjalisty. Ach, wtedy jest najbardziej gorzko.

Nie narzekam, o zmierzchu wszystko jest tak nasycone słońcem, trawa pachnie podZiemnym życiem tak bardzo, że wystarczy, by przetrwać zimę. Przez chwilę wydaje mi się, że jeśli położę głowę na tej trawie, to wszystkie kanciaste myśli wpełzną pod kamienie i tam zostaną na wieki wieków, a piękne i dobre idee przestaną krążyć w umysłowym chaosie, zostaną ugłaskane spokojem Planety.

Ale nic z tego.

Sama muszę załagodzić wewnętrzne stany zapalne widokiem kwiatów, nocną burzą, zimną kałużą, kroplą rosy. Dopóki niebo nie spada mi na głowę, a czarne dziury w kosmosie są tunelami do 'wszystkiego najlepszego’, których kiedyś ktoś w końcu użyje-będę zasiadać w ogrodzie i przypominać sobie, że mój spokój to ja i nic ponadto. Przez chwilę wydaje mi się, że to poczucie ulgi (spokój) zależy od urody kwiatów, od lekkości motyli, ale — nic z tego. To tak nie działa.

Zresztą, miasto ten ogród ludzi pobudzanych przez światło elektryczne i  zero jedynkowe strumienie informacyjne – wypluwa mnie wciąż w kierunku wsi i przez chwile mi się wydaję, że już zostanę w ogrodzie. na wieki wieków, a mój spokój to ja  – więc mogę być gdziekolwiek, prawda?

Porównajmy!

Czy jesteśmy poduszkami i bez przewietrzania grozi nam stęchła szafa?

Odkryłam, że jestem starą poduchą . Przeanalizowałam obieg powietrza i doszłam do wniosku, że natychmiast trzeba się odkurzyć i przewietrzyć. Spróbowałam pojąć ten proces w pełni, ale proces najpierw pojął mnie.
Cóż, też się napowietrz. A poczujesz jak to jeeeeeeeest

Cóż, też się napowietrz

Wietrzenie głowy powinno być taką samą oczywistością, jak wietrzenie pościeli, poduch, kocy. Po prostu – przez parę godzin, kilka dni, tygodni – moglibyśmy się oddawać  procesowi przewietrzania.

Wietrzę się, przewietrzam się, przewieszam  –  lekko zgięta w pół, żeby wiatr dotarł wszędzie.

I oto nie ma już tej przebrzmiałej wersji mnie.   Głowę wystawiam na działanie przestrzeni, cudownie harmonijne krajobrazy stemplują moją pamięć. Przewietrzam się czymś, co czyści każdą komórkę i odkurza ścieżki neurologiczne. Trakty komunikacyjne zaczynają wyglądać pięknie i nowocześnie.

Po przewietrzeniu z łatwością buduję aktualną wersję mnie.  Nastąpiło  wyczesanie, wyczekanie, długi sen i wielkie przebudzenie.

Więc głaszczę czule wszystkie poduszki z dna szafy :).  Biorę wdech. Wydycham niebieskie niebo. Jestem gotowa.

Książka przyszłości – kurs dla otwartych głów

Pierwsza taka akcja. Pierwsze takie gadanie. Pierwszy takie warsztat, w dodatku – online!

Te nagrania szalenie mnie stresują. To miniwykłady maxifilozofujące. Generalnie płynę z nurtem wielu wątków, jak radosna, ale jednak lekko szalona pływaczka. Przy czym – nie tonę, chociaż wczoraj byłam przekonana, że wybrałam za trudną rzekę i utknę w szuwarach na resztę życia.
Taaaaak, to będzie najdziwniejszy kurs o książce przyszłości, jaki kiedykolwiek powstał.
Dziś – pełna ekscytacja.
A efekty jesienią.

PS. A podcastowego kanału używam jako przykładu, rzecz jasna (literatury bezgranicznie a-formalnej)

***
Przyjęło się, że kiedy zabieramy się za temat książek i czytelnictwa, to wypada pobiadolić. I jeszcze oczyma wyobraźnie zobaczyć w przyszłości smutny los tych dużych już dzieci, które książki widywały tylko w szkole, bo w zasadzie o wszystkim ważnym dowiedziały się z netu. I jeju, jeju, świat zszedł na psy.
Tymczasem psy nie mają z tym nic wspólnego.
A w dodatku świat się nie wali, tylko wraca do źródeł.
I o tym będą te mikro-wykłady.