Kotek. Minidokument podcastowy.

Kotek. Minidokument podcastowy.

Leżał na białym pasie po prawej na trasie szybkiego ruchu. Po prostu leżał. Ale kiedy go mijałam podniósł głowę i zrozumiałam, że wciąż żyje. Podjechałam jeszcze kawałek, ale było jasne, że o nim myślę i się martwię, że jakiś kierowca go nie zauważy. I myślę. I myślę. Zrobiłam wtedy manewr miesiąca, wsadziłam przelewające się przez ręce, brudne, ale nieprzejechane kocię do samochodu. Tak przychodzą do człowieka magiczne koty, prawda?

U weterynarza oceniliśmy poziom żywotności i wszystkie kocie choroby, po czym Tytus dostał swoje pierwsze pudełko i w nim dzielnie przeżył noc. W tej akcji towarzyszył mi wiersz… Kot w pustym mieszkaniu Wisławy Szymborskiej.

Umrzeć – tego się nie robi kotu.

Reykiavik na dźwiękach.

Po pierwsze – znalazłam się w Reykiaviku na przemiłe zaproszenie, żeby powiedzieć parę słów o konkretnym reportażu.  Zainteresowane tym grono jest wielce szacowne, bo ściągnęła je tu 49 odsłona  International Feature Conference audiodoc 2023.

Dziennikarki Polskiego Radia Białystok na spotkaniu twórców radiowych z całego świata w Reykjavíku

P0 drugie – znalazłam się w Reykiaviku dzięki Stowarzyszeniu Edukacji Kulturalnej Widok i wsparciu Województwa Podlaskiego (#podlaskie.eu)

Po trzecie – znalazłam się w Reykiaviku po to, żeby znaleźć nadzieję dla artystycznej audiosfery.

 

patrzyłam i słuchałam, słuchałam i.. patrzyłam

@dziennikzmian

#podcas #reykiavik #polskipodcaster #mindfullness #patrznaswiatposwojemu #refleksjanadzisiaj #audio

♬ Whisper in My Ear (Lofi) – Muspace Lofi

A co znalazłam…?

Niosą się przez świat słowa, dźwięki, historie; niesie się i to co w ten świat wysyłam. Kolejne opowieści dotykają głów i wyobraźni i nasączają ciało. „Słuchaj dzieweczko…”
Właśnie. „Gdyby kózka nie słuchała….”.
Zatem słuchacze – łączmy się, w tych czasach to jest proste i piękne! Audio się liczy 🙂
A reportaż o Hani z Ukrainy, z którą tu przyjechałyśmy z Asią – trafiła w samo sedno.

„Melodia zmian” – reportaż Miłki Malzahn i Joanny Sikory (radio.bialystok.pl)

***

W Reykiaviku mają moc opowieści splecione z deszczu, wiatru i z krystalicznych przestrzeni.

Zatem – podglądam co się da i ćwiczę „pierwsze zdania” w wersji audio

@dziennikzmian

♬ dźwięk oryginalny – DziennikZmian

Świat audio w świecie elektro – pora podsumowań i nieoczywistości. Konferencyjna wyprawa po świadomość technologiczną, gdzie.turbina buczy, a wiatr hula jak zwykle.

droga do zielonej energii nie była już taka zielona, co widać tutaj…

Bułgaria – enty menty dokumeny…

Kiedy ostatnio został zgubiony Twój dokument? Hm….? Tydzień temu zgubiłam dokument. DOKUMENT! I zaczął się ciekawy proces: mentalne odklejanie identyfikacji obywatelskiej. Wiesz… te numery, bez których no się nie da tego i tamtego, te dane informujące, że wójt zaświadcza, że ja to ja. Wójt. Szanuję, ale bez dokumentu i wójta… Staję się kosmitką w jakiejś galaktyce – bardziej, niż Miłką mieszkanką miejsca i czasu?

 

I straciłam ramy, w jakie mnie włożono gdy miałam 18, mówiąc mi,  że od tego momentu jestem dorosła i gdy pokażę papierek, dokument, plakietkę… to każdy mnie potraktuje jak dorosłą. Taaak. Akurat. Ale od tego czasu mam ten dokument przy sobie i odtąd na myśl, że jakoś go stracę, zawieruszę – prowadziła do dużego niepokoju. Bo jak to? Tak bez dowodu? Cała ciasna siatka zależności, loginów pozwoleń i podejrzeń się rozpadnie!

Szczególnie silne jest to w czasie podroży… znasz ten lęk o dokumenty? Znasz ten lęk o dokumenty? Znasz ten lęk o dokumenty? Znasz ten lęk o dokumenty?

Jedziesz sobie wzdłuż oceanu, czy idziesz górską ścieżką, albo jesz zupę urodżu na zanzibarskim targu i z tyłu głowy masz myśl – dobrze, dobrze, ale gdzie mam dokumenty? Gdzie mój paszport? Czy tu na pewno? Czy w hotelu dokumenty są bezpieczne? W walizeczce specjalna kieszonka, albo plastikowe, nie – skórzane opakowanie noszone na piersi, żeby nic nie zginęło. Nosz kurde!

Przecież to mój czas, moja uwaga, moje myśli, są zatrzymywane przez kawałek plastiku, która ma udowodnić, że ja to ja, że z ojca i matki i z ziemi ojczystej, która nazywa się tak czy siak.  I jak mi gdzieś dokumenty zwinie – to stanę się nikim znikąd i żaden kraj, żadna ojczyzna, żadna matka i ojciec się do mnie nie przyznają? Ej, na pewno? No… możliwe. Serio.

Ale tak naprawdę nie – nie  jestem typu parametrami, które tam widnieją. A w podróży sama sobie nadaję wiele imion. Nad morzem jestem rodzajem Miłki Wodnej, na łąkach – jestem Kolonizatorką Zielska, o zachodzie słońca  w górach – zamieniam się w miotłę romantyczną (no dobrze, trochę przesadziłam z tą miotłą, romantyzm zostaje). Nie jestem po prostu imieniem i nazwiskiem oraz imionami rodziców!

I tak – prawdą jest, że zgubiłam dokument. DOKUMENT.  I zaczęła się odklejać ode mnie identyfikacja obywatelska, te numery, bez których no się nie da tego i tamtego, te dane informujące, że wójt zaświadcza, że ja to ja. Wójt. Szanuję, ale

bez dokumentu i wójta… Staję się  kosmitką w jakiejś  galaktyce  – bardziej, niż Miłką mieszkanką miejsca i czasu etc. Dokument, symbol przynależności pewnie gdzieś poszybował, ale mam nadzieję, że nie posłuży komuś innemu.  Nie o to tu chodzi, żeby ktoś się żywił się moimi danymi ?, no, chyba że pozwolę, ale nie pozwalam. Bo dane  są wielce zmienne w gruncie rzeczy i szanuję wójta.

Tymczasem czuję się uwolniona z tych ram, czyszczenie mojego organicznego dysku  z informacjami pasującymi do dokumentów – łaskocze mój mózg.

Oj, nie stworzyła mojego społecznego ja  żadna osiemnastka, nie stworzy i pięćdziesiątka i żadne zdjęcie z osłoniętym uchem nie będzie świadczyć o tym, jaka jestem. To tylko … karteczka, która i tak straci ważność za jakiś czas.

Ulga, wielka ulga.

Post scriptum. Nie namawiam do porzucania dokumentów, tylko do zeskrobania z tegoż dokumentu tej grubej warstwy ważności, sklejenia z nim.  Poza tym – w finale mój dowód się znalazł na naprawdę wielkim lotnisku. I owszem – uznałam to za szczęśliwy traf. Pif-paf. Proces odklejania i tak już ruszył.