Schrupię cię, mój świecie…?
Chrupanie jest dziwne, bo kiedy pan do pani mówi: zaraz Cię schrupię, kotku – to w zasadzie oboje się cieszą. Ale kiedy duży biznesmen mówi do właściciela małej budki z eko-burgerem – ja cię schrupię chłopie na śniadadanie – to ten drugi może powoli zwijać interes. Jestem zwyczajnym chrupaczem (ani dużym, ani małym), ale odkąd zdałam sobie z tego sprawę, zarządzam chrupaniem nieco uważniej.
Próbuję zrozumieć całą tę sieć wydarzeń, ale rozumowanie przyczynowo -skutkowe nie do końca się sprawdza
O, zaciskam zęby. Znowu.
Tak, bo ja jestem chrupaczem. Połowa ludzkości to chrupaczy. Tak podejrzewam, bo popularność prażonych orzeszków, frytek, paluszków z solą, chipsów, smażonych insektów – przemawia za większą pulą chrupaczy. Chociaż… miłośnicy lodów, budyniu, amatorzy miękkości pączka – to też jest potężna grupa.
Tak czy siak – to my, chrupacze należymy do tych, którzy biorą emocje na ząb. Dosłownie. Zgryzamy problemy. Podczas chrupnięcia mózg przyjmuje mikrodrgania i bóg raczy wiedzieć, co z tymi drganiami robi? Może to moment transowy, chwila odpoczynku od ciężaru bycia w trójwymiarze? Może to nasza, spersonalizowana muzyka?