przyznaję się do niepolubienia – „Damulka warta grzechu” – zupełnie bez uśmiechu

Oczywiście doceniam ładunek wizualny Sin City oraz perwersyjną urodę wszelkich damulek, doceniam siłę rażenia ponurych kadrów, oraz aktorów – doceniam, konwencja jest znana i trudno powiedzieć, że nie jest OK.

Problem w tym, że nawet jeśli poruszamy się po terenie pokomiksowym, siedzimy po uszy w schemacie z którego zrezygnować nie można – opowieść, ładunek okrucieństwa i bezsensu może zmęczyć widza.
Mnie zmęczyło.

Przygotowana na czarno –białe kadry i czerwone morze krwi nie czułam już tej ekscytacji formułą filmową, a akcja – powiedzmy sobie szczerze – raczej umowna nie niosła ze sobą niczego, co by zachwycić mogło. Ot, stare, grzeszne historyjki.

W każdym razie wizyta w Sin City w moim przypadku okazała się nużąca, żądza mordu którą epatowali twórcy nie została przez mnie doceniona.
No i klops.

gdy jesień blisko – susz se swetrzysko

owa myśl wyglądająca jak mądrość ludowa powstała dziś, poza ludem, o 18.17, z myślą o tym, że czas nastawić pranie. W tej sytuacji uraczyłam się automądrością, by zawczasu szukać treści tam, gdzie pierwsze skrzypce  grać zechce brzmienie.