Blog

eksploruję Białystok jako TEN temat!… serio:) no dobrze…może nie całkiem serio

MIASTOLOS                                                                        http://nieznanybialystok.pl/miastolos/

 

Scena pierwsza

Pochylam się nad mapą świata, jest duża, lecz nie na tyle, bym mogła znaleźć miasto. Białystok ukryty w drobnych liniach, jak w zmarszczkach, które wytyczają drogi, miejsca, masywy, pustki i pełnie.

Odkładam z mapę z odczuciem ulgi, a po chwili sięgam po następną.

***

Miasto jest organizmem żywym, ludzie – jak komórki  – rodzą się tworzą, obumierają i znowu się rodzą, miasto oddycha wraz z ludźmi. Organizm człowieka to system niezwykle uporządkowany, jego niedoskonałym odbiciem jest miejska infrastruktura, zależna od siły zwanej historią, od siły zwanej geografią, od siły zwanej koncepcją społeczną i wyczuciem estetycznym (czy jakoś tak) oraz od magii, zwanej niekiedy losem (miastolosem). Miasta powstają i giną, pięknieją i brzydną, rosną i maleją, bogacą się i biednieją… ten proces nazywa się „zawsze”.

Białystok jest w tej fazie „zawsze”, w której odkrywa, że umierał i się odradzał, że był innym sobą jakiś czas temu, że cykl zmian trwa od czasów, których  najmłodsze komórki nie pamiętają. Zmiany te, subtelne tylko pozornie mocno wpływają  na miejską powłokę. Kiedyś czekało się na efekt przez lata, teraz, gdy czas przyspieszył, zmiany widać prawie od razu. Miasto nie liczy lat, liczy domy, ulice i oddechy, lata – należą do ludzi.

Nie jestem sentymentalna względem miasta.

Tak łatwo jest je obrazić, sprawić, by poczuło się zlekceważone, połechtać Ego, podrażnić Id .

Ktoś kiedyś Białystok wymyślił, ktoś zorganizował, a teraz to zadanie należy do mnie.

Dawni właściciele tworzonych na tych ziemiach miast ściągali Żydów, by rozkręcali handel, Niemców – by budowali fabryki,  chłopów – by w tych fabrykach pracowali. To oznaczało zyski dla właściciela, zyski dla formujących się elit, szansę dla ludu na inne życie (nie mniej pracowite niż dotychczasowe).  Wielka iluzja.

Nie jestem sentymentalna, ale potrafią mnie wzruszyć stare zdjęcia. Szukam siebie w twarzach tamtych, szukam siły do bycia miastem.

My, mieszkańcu mamy wspólny mianownik – miasto, które posłusznie staje się tym czym/kim się stajemy/staję się ja.

Ludzkie miasto, zachowuje się jak człowiek. Miasto zapominające o swoich ‘mężach’- założycielach, zapominające o ‘wybitnych’ obywatelach, bojownikach, pracownikach, miasto używające ulic o nazwiskach, które straciły pierwotny sens, miasto bardzo, bardzo zajęte bieżącym obiegiem krwi, limfy i pieniądza  – jest takie człowiecze!

Patrzę na Białystok jak w lustro. Każdego poranka  przeglądam się w żyjącej tafli (myjąc zęby).

I kiedy potem wypuszczam na białostockie ulice bohaterów opowieści, lub postaci z  „Kosmosu w Ritzu” – pozwalam im swobodnie przemieszczać się miedzy światem i odbiciami tego świata. To i tak niewiele zmieni.

Niech miasto będzie tym, czym każdy chce by dla niego  było, radością lub utrapieniem, codziennością lub marzeniem, obowiązkiem…literaturą…?

Scena druga

Wypuszczam tę postać na ulice miasta…

***

Babcia Herc przybywając do Białegostoku wiedziała doskonale, że atmosfera dzieciństwa i młodości przetrwała jedynie w niej (nawet fotografie nie przetrwały), ona sama zaś była chodzącym skansenem smaków, zapachów, widoków odległych czasów. Teraz nic, nic, nic prawie nie przypominało jej o rodzicach, o przyjaciołach, o tamtym życiu, które zaczęło się szczęśliwie jeszcze przed wszystkimi wojnami światowymi, w sporym mieszkaniu, w jednym z bogatszych domów przy ulicy Sosnowej. Zresztą było to dobre miejsce, niedaleko Lipowej, niedaleko cerkwi prawosławnej św. Mikołaja, która wciąż tu była, od 1846 roku (ale nie wywoływała strumienia wspomnień).

Babcię Herc ukształtowały czasy tamtego kryzysu, kryzysu w starym, dobrym stylu ;).

Gdy Babcia Herc mocno się skoncentrowała, potrafiła jeszcze wywołać obrazy swojej dzielnicy: długie, wąskie podwórka, które łączyły ulice. Kilka takich podwórek łączyło południową część Rynku przed ratuszem z ulicą Chazanowicza, a tam spotkała pierwszą miłość. Szalenie efemeryczną. Zapamiętała za to wejście do Biblioteki (konkretnie, do wypożyczalni), wejście od ulicy Legionowej i jeszcze to wejście do czytelni od Rynku Kościuszki. Pamiętała emocje, gdy wchodziła na pierwsze piętro, zapach książek, enklawę ciszy (tu wtedy zrozumiała, że musi uciec, nie ma wyjścia). Wypożyczalnia była czynna codziennie od 12  do 20, w sobotę do 19, a młoda, ładna dziewczyna, którą wtedy była. zdecydowała się na ucieczkę w środę o 16. 33. Podniosła głowę, spojrzała na przechodzącego obok kierownika Biblioteki (profesora Echeńskiego) zrozumiała i wyszła wprost do Księgarni Nauczycielskiej, by porozmawiać o tym z ojcem. Pracował tam przy porządkowaniu dostaw. Przeszła obok Hotelu Ritz, przejęta, drąż pod wrażeniem swojej decyzji, jej nieuchronności; wszystko widziała w tym momencie tak jakby po raz pierwszy, gdyż – poniekąd – po raz ostatni. W Księgarni przy Kilińskiego, pod numerem 10 nie było ruchu, ojciec stał przy jednej z półek i gdy weszła trzaskając drzwiami po prostu się uśmiechnął

 

Scena trzecia

Patrzę prosto przed siebie, nie spuszczam wzroku, kamera jest dokładnie na przeciwko mnie, widzę swoje odbicie w obiektywie. Trema nie pozwala mi jednak niczego powiedzieć, dlatego tylko myślę. Lecz i tak wiadomo co myślę.

Jak zawsze.

Lustro.

I jeszcze jedna ważne rzecz: człowiek jest większy niż miasto, zbudowany z około 7,000,000,000,000,000,000,000,000,000 (7 oktylionów) atomów – miastolos zawiera się w każdym z nich.

 

 

Miłka Malzahn, pisze powieści, myśli powieści, oraz powiada powieści (ale to tylko na specjalne życzenie tylko). Jest filozofem, dziennikarzem, pisze książki, wykłada na uczelniach i robi czapki na szydełku, bo ma taką fantazję i lubi podążać za nitką.